Czy panuje jakaś chęć udowodnienia, że tylko jeden sposób zwiedzania świata jest w porządku?
A co cię to człowieku obchodzi, jak podróżują inni? Z twojego portfela biorą na podróże? Ty będziesz spał pod namiotem albo na odwrót – jadł te homary w restauracji i się w tym luksusie mordował?
Moja racja jest mojsza
Jeśli ktoś jeździ po świecie sam, czasami potem już nie wybierze all inclusive. Gdy ktoś ceni zorganizowane wakacje, z trwogą patrzy na inne i myśli, że są niebezpieczne.
Spotkałam się z opiniami osób wygodnych, że ten all inclusive to wyznacznik pewnego poziomu, a backpakerzy to hipsterzy i wymyślają. Słyszałam też zarzuty w drugą stronę, że wybierający zorganizowane wakacje nie potrafią ogarnąć nic samodzielnie.
Aby wziąć plecak na plecy, pojechać do samotni w górach, poczuć nirwanę, porzucić życie doczesne, cieszyć się chwilą i głaskać robaczki, potrzeba pewnego stanu bycia.
Nie jesteśmy podróżnikami bardziej, bo przeżyliśmy więcej przygód. Co to w ogóle za konkurowanie? Korony za to nie dają. Jeśli ktoś całe życie siedział przed telewizorem, a nagle wybierze się na wycieczkę do Włoch, to też jest dla niego fajnie. Nie każdego rajcuje bieganie w wyciuranych spodenkach po deszczu i szukanie najbardziej miękkiego i suchego kawałka polanki do wbicia śledzia.
I daję Wam słowo, że po podróżniku spływa jak po kaczce, czy ktoś go ma za kozaka, czy nie. Nie obchodzi go udowadnianie, że jest podróżnikiem bardziej i kolesiem git, co nie jest frajerem. Nie obchodzi go to, że wszedł tylko na Rysy, a ktoś obśmiewa, że na Orlą Perć już nie. Bo nie chce nikomu nic udowadniać, tylko sobie – i wleźć sobie na Rysy. Podróżnika w odpowiednim stanie zen i po odpowiednim czasie spędzonym w podróży nie obchodzi nawet to, czy koszulka prana trzydziesty raz w ciągu jednej podróży składa się jeszcze choć w dziesięciu procentach z bawełny.
Nie poznałam nikogo, kto czerpałby z podróży i odkrywania szczerą radość, a jednocześnie był zaliczaczem krajów i kolekcjonerem wiz, który wpada na pół godziny za jakąś pobliską granicę, by sobie odhaczyć na liście kolejne państwo i się tym chwalić.
Wiem, że nic nie wiem
Im dłużej się podróżuje i im więcej krajów i krain zobaczy, tym większe ma poczucie, że nic nie wie. Że świat jest ogromny i posuwając się coraz dalej na mapie odkrywa coraz więcej do spenetrowania i doświadczenia. Pojawia się taka przerażająca, ale logiczna myśl, że wszystkiego nie da się zobaczyć. Że życie jest niestety za krótkie, świat zbyt wielki, a wola przecież też nie jest wymuszona. Jedźmy tam, gdzie chcemy, a nie gdzie trzeba, bo jakiegoś kraju brakuje na liście, choć wcale nas nie pociąga.
Mój znajomy był szesnaście razy w Tajlandii, bo lubi. I pojedzie siedemnasty raz, i osiemnasty, i prawdopodobnie kolejne także. Nie zalicza kolejnych krajów, a ma na koncie naprawdę egzotyczne, ostatnio Nikaraguę, Honduras i Namibię. Co więcej, za jakiegoś wielkiego podróżnika się nie ma. Bo spotyka więcej takich jak on, którzy zapełnili wizami nie kilka, tak jak on, a kilkanaście paszportów. Ja chciałabym zapełnić jeden, a piszę dla Was bloga i zastanawiam się czasami, czy należy mnie brać na poważnie. Tylko że chcę pozostać autentyczna. Nigdy nie przekonam Was, że np. w Panamie jest pięknie, jeśli sama tam nie pojadę i tego nie doświadczę. Bo żaden taki wpis nigdy nie powstanie przed podróżą.
Czasami lepiej na all inclusive
Serio są miejsca, gdzie zorganizowanie wszystkiego samemu nie jest wcale tańsze niż all inclusive. Na przykład Sharm El-Sheikh to typowo turystyczne miasto, w którym stare budynki przedstawiają dość mizerną wartość centrotwórczą, a historycznie też pozostawia ono wiele do życzenia.
Spanie poza wielkim hotelem wcale nie będzie dużo tańsze, a warunki w hostelach będą za to znacznie odbiegać od tego co w ofercie biura podróży. Śpiąc w hostelu w Sharm nie będziemy obcować z klimatem historycznego centrum miasta. Za to wakacje zorganizowane dają ofertę full wypas jeśli chodzi o wycieczki w te miejsca, które w tej okolicy są najcenniejsze – w tym wypadku znajdują się pod wodą.
Nie zaglądajmy więc innym do portfela i talerza w innym celu niż sprawdzenie, czy im czegoś nie brakuje. I do paszportu też nie zaglądajmy, chyba że po to, aby podziwiać pieczątki.